Literatura historyczna opisuje niezliczone ilości wydarzeń, które mocą swą okalały przeróżne miejsca na większą lub mniejszą skalę. Tysiące manuskryptów, spisanych przebiegów bitew, czy incydentów i spraw. Bieg zdarzeń napotyka nas w różnych postaciach i okolicznościach. Słyszymy przeważnie o wydarzeniach, które po świecie rozniosły się echem na tyle głośnym, że w pewnym sensie przedostały się nawet do popkultury. Zjawisko to jest potrzebne, jednak warto czasem zwolnić i przyjrzeć się opowieściom lokalnym, które przebiegały bliżej nas, niż mogłoby się nam wydawać.
Moja mama pochodzi ze znajdującej się opodal Wejherowa wsi Rybno. Jest to mieścina niewielkich rozmiarów. Zawsze, gdy opowiadam moim znajomym o sytuacjach i historiach z nią związanych pierwszym pytaniem, które nasuwa się im na usta, jest: A co to właściwie jest Rybno…? Niewielkość tego miejsca nie powinna jednak mylić, gdyż jego historia – zarówno ta współczesna, jak i wcześniejsza – mają ogrom rzeczy do zaoferowania.
Co to Marsz Śmierci?
Marsze Śmierci to określenie odnoszące się do przymusowych ewakuacji więźniów obozów koncentracyjnych i zagłady pod koniec II wojny światowej. Były one organizowane przez nazistów, gdy wojska alianckie zbliżały się do obozów, a Niemcy próbowali ewakuować więźniów w głąb III Rzeszy, aby ukryć dowody zbrodni i wykorzystać ich jako siłę roboczą.
W 1945 roku na Pomorzu rozpoczął się jeden z ów marszy. 25 stycznia komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego Stutthof Paul Werner Hoppe zarządził natychmiastową ewakuację więźniów. Planowano, że marsz potrwa około siedmiu dni. Eskortą więźniów byli uzbrojeni esesmani oraz szkolone psy, co miało uniemożliwić jakiekolwiek próby ucieczki.
Jak wyglądał Marsz Śmierci?
Warunki Marszu Śmierci były ekstremalnie trudne. Więźniowie osłabieni głodem i chorobami maszerowali w mrozie panującej wtem zimy. Wielu z nich nie wytrzymało wycieńczenia i zmarło po drodze, inni zostali zastrzeleni przez strażników w trakcie prób ucieczki lub za opóźnianie marszu. Ostatecznie, po 11 dniach podróży w agonii, więźniowie dotarli do kilku Reichsarbeitsdienst (Służba Pracy Rzeszy).
Obóz RAD za Rybnem
Jeden ze wspomnianych obozów RAD znajdował się w lesie za Rybnem. Po pewnym czasie do tego miejsca sprowadzeni zostali również żydzi. Ludzie w obozach pozbawieni byli jakiejkolwiek pomocy medycznej, warunków sanitarnych, czy po prostu dostępu do jedzenia. Wykonywali oni przymusowe prace, polegające na kopaniu rowów przeciwczołgowych.
Więźniowie w takich warunkach umierali masowo. Większość z nich chowana była w grobach zbiorowych. Dowiedziawszy się, że front sowiecki się zbliża, esesmani rozpoczęli dalszy marsz w kierunku Pucka z zamiarem przeniesienia ich do Niemiec. W obozie pozostawiono jednak więźniów schorowanych lub niezdatnych do dalszego marszu.
Po wojnie na terenach dawnego obozu stworzono cmentarz ofiar Marszu Śmierci. Pochowani są tam ludzie różnych narodowości, około 800 osób. Na miejscu można przeczytać o zaistniałych wydarzeniach dzięki tablicom informacyjnym.
Historia nadal żywa w mieszkańcach
Choć od opisanych wydarzeń minęło już wiele lat, ich duch nadal jest żywy w mieszkańcach okolicy. Jednak nie tylko z powodu makabry opisywanej opowieści, ale także faktu, że jeszcze do niedawna miała ona dość… fizyczny wkład w życie mieszkańców.
Nie wszystkie ofiary Marszu Śmierci zostały godnie pochowane, a to przykład
Moja mama opowiedziała mi ciekawą historię, która dotyczyła wydarzeń zaistniałych, gdy moi dziadkowie budowali dom na działce w Rybnie.
— W 1992, gdy moi rodzice budowali fundamenty pod nowy dom, odnaleźli szczątki. Zostały one później przebadane i wykazano, że należały one do uczestników Marszu Śmierci, który przechodził wiele lat wcześniej przez wioskę. One również zostały pochowane na tamtym cmentarzu — wspomina mama.
Historia warta zapamiętania
Choć wydarzenia z lasu w Rybnie nie należą do tych najbardziej znanych, to warto znać ów historię. Większość czasu nawet możemy nie zdawać sobie sprawy, jak blisko nas mogły dziać się zdarzenia, które bez wątpienia obrosły mianem legend.
Fot.: Emilia Hohn
Dołącz do grona naszych Przyjaciół na ⬇️

Materiał został przygotowany przez uczestniczkę warsztatów Dziennika Puckiego w I LO z oddziałami dwujęzycznymi im. Stefana Żeromskiego w Pucku i powstał w ramach tych zajęć.
Byłeś świadkiem zdarzenia na terenie powiatu puckiego? Jest temat, który chcesz nagłośnić? Daj nam znać! Podziel się zdjęciami z nami i naszymi Czytelnikami. Prześlij je nam na maila (redakcja@dziennikpucki.pl) lub wyślij w wiadomości prywatnej WhatsAppem (+48 888 332 446).
Znajdziesz nas również na Facebooku, platformie X, Instagramie, TikToku, LinkedIn.